piątek, 28 grudnia 2012

Czym jest dla mnie Green Day?


Przede wszystkim to brzmienie dzieciństwa, zespół, od którego wszystko się zaczęło. Pamiętam jak w drugiej klasie podstawówki krzywo patrzyłam na siostrę, zastanawiając się, jak ona może słuchać czegoś takiego, a już rok później sama szalałam za chłopakami i American Idiot. 
Po jakiś trzech latach mi przeszło na rzecz mocniejszej i japońskiej muzyki, jednak GD wciąż zajmowało ważne miejsce w moim sercu pełnym przeróżnych dźwięków.
Wróciło do mnie jakieś dwa lata temu, jako przyjemny sentyment. I pomimo tego, że doskonale zdaję sobie sprawę z niedużych wartości muzycznych, instrumentalnych i merytorycznych ich utworów i ledwo one się zahaczają o rock (ewentualnie o punk, jeśli weźmiemy pod uwagę starsze płyty), to jest to jedyny zespół, którego kawałki potrafią mnie wprawić w niesamowicie dobry nastrój (szczególnie „When I come around” i inne z płyty „Dookie”). Zaczęłam zbierać ich oryginalne płyty. Obecnie do pełnej dyskografii brakuje mi trzech płyt studyjnych i jednego wydania koncertowego. Mój ulubiony album – wyżej wspomniany „Dookie” mam już w wydaniu CD i na kasecie, marzę o winylu.
Kiedy dowiedziałam się, że chłopaki z GD wydają aż trzy płyty niemal naraz (z miesięcznymi przerwami), obudziła się we mnie nadzieja, że w ramach promocji zawitają do Polski. I mimo, że ta nadzieja siedziała we mnie już kilka miesięcy, radość i zaskoczenie na wieść o tym, że faktycznie przyjadą, były ogromne. Niemal popłakałam się z radości, przez dłuższą chwilę nie mogłam nic powiedzieć, tylko piszczałam do słuchawki telefonu, gdyż akurat rozmawiałam z Maciejem. Maciej pomyślał, że zobaczyłam pająka (których się strasznie boję), a ja po prostu siedziałam wpatrzona w post na oficjalnym facebooku grupy, informujący o tym, że osiemnastego czerwca zespół zagra w łódzkiej Atlas Arenie. Kiedy w końcu udało mi się powiedzieć o tym Maciejowi, po dwóch godzinach mieliśmy zamówione bilety na Golden Circle (które po dwóch dniach już wyszły).


(Głęboko we mnie siedzi marzenie, że w czerwcu to będę ja, muszę się tylko do tego czasu nauczyć wymiatać na basie)

A na gwiazdkę Maciej podarował mi wszystkie trzy nowe albumy, jestem zachwycona. Jedyne co mi pozostaje, to nauczyć się ich na pamięć i czekać na czerwiec. A potem jest przecież jeszcze lipiec i koncert Ironów, na który cieszę się niemal tak samo mocno…. 2013 rok będzie niesamowity.

Tak, to moja uradowana mordka.


wtorek, 25 grudnia 2012

Święta, 5 kilo więcej, a za miesiąc studniówka


Czyli konsekwencje świątecznego obżarstwa. Wczoraj po Wigilii jeszcze zmusiłam się do wskoczenia w spodnie do biegania i ruszyłam truchcikiem do parku, ale dzisiaj już nie dałam rady. Może potem, jak chociaż trochę przetrawię wizytę u babci… Nie moja wina, że robi tak świetne sałatki z tak dużą ilością majonezu i mięsa...
Więc teraz czeka mnie miesięczny program odchudzania i już mnie brzuch boli na myśl o tych 100 brzuszkach dziennie. Dobrze chociaż, że bieganie i jazda na rowerze sprawia mi tyle przyjemności. A jutro może się przejadę na lodowisko? Choć najpewniej skończy się na tym, że z czekoladą w jednej ręce i słoikiem  Nutelli w drugiej stwierdzę, że to przecież nawet nie jest moja studniówka, nie musze wyglądać oszałamiająco, odchudzać się będę za rok. Ale ciii, chwilowo jestem pełna entuzjazmu i zapału do walki ze wstrętną tkanką tłuszczową (byle tej z cycków nie ruszać, ta na cyckach może zostać, w sumie to ją nawet lubię). 
Właściwie nawet nie było tak źle. Wczoraj na wigilii byłam z siebie dumna, kiedy po zjedzeniu barszczu, kawałka łososia i kilku pierogów odstawiłam talerz. Potem mały kawałeczek ciasta i tyle. Dzisiaj też nie było tragicznie, choć już nieco gorzej (no ale te sałatki babci…!). Niestety przeraża mnie jeszcze perspektywa jutrzejszych zrazów wołowych, a potem przecież Wrocław, tam zawsze jem tak dużo!
A właśnie, Wrocław. Tak naprawdę dopiero w czwartek dla mnie zaczynają się święta. Mam pięć dni obijania się w łóżeczku, przed komputerkiem (czyli tak właściwie dokładnie to samo, co robię teraz, z tą różnicą że we Wrocławiu będę miała do zestawu towarzystwo Macieja). Sylwester? Na rynku gra Hey i Lady Pank (i cała masa innego popowego gówna), ale i tak się nie wybieramy, wolimy cały wieczór pykać w Simsy (ewentualnie w Diablo). Plan idealny. Grunt, że będzie kogo pocałować o północy. Właściwie to już trzeci Sylwek z Maciejem, powinszowanie za to, że tyle wytrzymuje z Marzenką i jej głupimi pomysłami (to jest zestaw, nie można mieć tylko Marzenki albo tylko jej głupich pomysłów). Kolejnym plusem takiego witania Nowego Roku jest to, że nie będę musiała ubierać żadnej szałowej kreacji, w której mogłaby być widoczna moja ciąża spożywczo-świąteczna. 
Zobaczę, nie wykluczone, że w Pięknym Wrocławiu napiszę coś jeszcze, a jeśli nie to do przeczytania w przyszłym roku (badum tssy~).



sobota, 22 grudnia 2012

Co mnie kręci, a co odrzuca w świętach


Szukając pretekstu, żeby nie sprzątać, stworzyłam bloga. W domyśle będzie on przemyśleniowo – lifestyle’owy, ale jak wyjdzie, to się jeszcze okaże.
Więc jak w tytule: Święta – za i przeciw.

Przeciw: Piosenki
Nie cierpię*. Wszelkie kolędy, pastorałki i najgorsze: komercyjne melodie. Co jest w nich takiego złego? Że są proste, rytmiczne i miłe dla ucha, więc pomimo, że gotuje się we mnie, gdy je słyszę, to i tak nucę je sobie w głowie tydzień przed, tydzień po świętach i jeszcze czasami w środku wakacji. Przez ostatni miesiąc bałam się chodzić na niemiecki, bo siedzę na nim z przyjaciółką (którą z tego miejsca pozdrawiam i życzę ciepłych, radosnych świąt, bo dupa nie przyszła wczoraj do szkoły i nie miałam jak jej złożyć życzeń), która uparcie śpiewała mi „last krismes aj gew ju maj hart (etc.)”. Szło oszaleć.

*Jeden wyjątek:


Za: Wszechobecny aromat cynamonu i goździków
UWIELBIAM. Pierniczki, herbatki cynamonowe, kompot z suszu i goździków, wszystko. Gdyby cynamon nie był taki ostry wpierdzielałabym go na sucho. Ogólnie lubię aromaty świąt (za wyjątkiem tego rybnego): roladki wołowe duszone w winie, pieczeń ze śliwkami, mandarynki, pomarańcze, choinka. Gdyby ktoś wydał serię kosmetyków o zapachu „Święta”, brałabym kartonami. 

Przeciw: Świąteczne standardy
Mam tu na myśli Kevina, reklamę coca-coli, wcześniej wspomniane „Last Christmas”. Nawet nie chodzi o to, że są, powtarzają się, ale o reakcję. Co roku w listopadzie jest fala Kwejków i innych takich głoszących, że reklama coca-coli, więc idą święta. Początek grudnia przynosi nam „chcemy Kevina w święta!”, „Mandarynki za 1,79 w Biedronce” i oczywiście nieśmiertelny hit grupy Wham!. Przeważnie nie lubię świąt (naprawdę nie jest mi łatwo wymyślać „za”), więc mam ochotę wymordować wszystkich, którzy piękną, złotą jesienią informują mnie, że „coraz bliżej święta, coraz bliżej święta~”.

Za: Czas spędzony z rodziną
Wiadomo, że dni świątecznych nie wypada w całości przesiedzieć przed komputerem, jak to mam w zwyczaju, więc szuka się rozrywek bardziej tradycyjnych, do których zazwyczaj jest potrzebne towarzystwo. Remik i inne karcianki, puzzle, Eurobusiness i różne takie. Nie chodzi o samą przyjemność, jaką niesie za sobą zabawa, ale właśnie o towarzystwo. Kłócenie się, kto będzie bankierem, liczenie, czy aby na pewno są 52 oczka…

Przeciw: Sprzątanie
Ogólnie nie lubię sprzątać, ale kiedy muszę, bo np. przyjmuję gości, to to robię. Ale w święta nikogo nie przyjmujemy, większość czasu spędzamy przy stole i w salonie, więc czemu mój pokój nie może być w radosnym stanie chaosu, jak zawsze? Argument „Mikołaj się wystraszy i nie zostawi prezentów” już mnie nie przekonuje, czekam na następne.

Za: Zakochany Kundel
Bardzo świąteczna bajka i moja ulubiona ze wszystkich tworów Disneya. Kiedyś mieliśmy kasetę VHS i oglądałam przygody Lejdi i Trampa średnio raz na miesiąc. Teraz robię to trochę rzadziej i na DVD, ale sentyment został.

Przeciw: Śnieg i zimno
Ja wiem, że to nie wina świąt, że Jezus urodził się w grudniu, ale podejrzewam, że w środku lata albo chociaż wiosną obchodziłoby mi się je o wiele przyjemniej. A najlepiej żeby połączyć z Wielkanocą, to by była wygoda! Sprzątanie, gotowanie i prezenty raz w roku, a porządnie.

Za: Prezenty
Przyjemnie jest dostawać, a jeszcze przyjemniej jest dawać. Uwielbiam uczucie towarzyszące mi, kiedy widzę, że mój prezent przypadł do gustu. Zawsze staram się wymyślać coś niebanalnego, więc bardzo ważne jest dla mnie, aby trafić.

Przeciw: Przedświąteczne zakupy
Znalazłam idealny prezent dla mamy, teraz trzeba obdarować resztę. Empik. Przeciskam się między ludźmi, znajduje odpowiednią rzecz dla taty, wpadam też na pomysł dla siostry. Został brat. Co ja mam mu kupić?! W końcu się poddaję, wyciągam telefon i dzwonię. „Brat, jaką chcesz płytę na święta?” Mam odpowiedź. Przy wyjściu pika mi bramka, a przecież nie jestem złodziejem. Oddaję reklamówkę, pokazuję paragon, czekam aż zostanie uznana moja niewinność. W między czasie gubię z oczu Macieja, a dziewczę, które nie chce mi zrobić krzywdy, chce tylko trochę zarobić, wciska mi ulotki głoszące, że pizza tania. Nie, dziękuję, w przyszłym roku zakupy przez Internet, nigdzie nie idę.