Czyli konsekwencje świątecznego obżarstwa. Wczoraj po
Wigilii jeszcze zmusiłam się do wskoczenia w spodnie do biegania i ruszyłam
truchcikiem do parku, ale dzisiaj już nie dałam rady. Może potem, jak chociaż
trochę przetrawię wizytę u babci… Nie moja wina, że robi tak świetne sałatki z
tak dużą ilością majonezu i mięsa...
Więc teraz czeka mnie miesięczny program odchudzania i już
mnie brzuch boli na myśl o tych 100 brzuszkach dziennie. Dobrze chociaż, że
bieganie i jazda na rowerze sprawia mi tyle przyjemności. A jutro może się
przejadę na lodowisko? Choć najpewniej skończy się na tym, że z czekoladą w
jednej ręce i słoikiem Nutelli w drugiej
stwierdzę, że to przecież nawet nie jest moja studniówka, nie musze wyglądać
oszałamiająco, odchudzać się będę za rok. Ale ciii, chwilowo jestem pełna
entuzjazmu i zapału do walki ze wstrętną tkanką tłuszczową (byle tej z cycków
nie ruszać, ta na cyckach może zostać, w sumie to ją nawet lubię).
Właściwie nawet nie było tak źle. Wczoraj na wigilii byłam z
siebie dumna, kiedy po zjedzeniu barszczu, kawałka łososia i kilku pierogów
odstawiłam talerz. Potem mały kawałeczek ciasta i tyle. Dzisiaj też nie było
tragicznie, choć już nieco gorzej (no ale te sałatki babci…!). Niestety
przeraża mnie jeszcze perspektywa jutrzejszych zrazów wołowych, a potem
przecież Wrocław, tam zawsze jem tak dużo!
A właśnie, Wrocław. Tak naprawdę dopiero w czwartek dla mnie
zaczynają się święta. Mam pięć dni obijania się w łóżeczku, przed komputerkiem
(czyli tak właściwie dokładnie to samo, co robię teraz, z tą różnicą że we
Wrocławiu będę miała do zestawu towarzystwo Macieja). Sylwester? Na rynku
gra Hey i Lady Pank (i cała masa innego popowego gówna), ale i tak się nie
wybieramy, wolimy cały wieczór pykać w Simsy (ewentualnie w Diablo). Plan
idealny. Grunt, że będzie kogo pocałować o północy. Właściwie to już trzeci
Sylwek z Maciejem, powinszowanie za to, że tyle wytrzymuje z Marzenką i
jej głupimi pomysłami (to jest zestaw, nie można mieć tylko Marzenki albo tylko
jej głupich pomysłów). Kolejnym plusem takiego witania Nowego Roku jest to, że
nie będę musiała ubierać żadnej szałowej kreacji, w której mogłaby być widoczna
moja ciąża spożywczo-świąteczna.
Zobaczę, nie wykluczone, że w Pięknym Wrocławiu napiszę coś
jeszcze, a jeśli nie to do przeczytania w przyszłym roku (badum tssy~).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz